POLONIA - Prawo głosu ponad podziałami Data dodania: 2023-09-24 20:09:49
Z Krystyną Krzekotowską, wiceprezes Światowego Kongresu Polaków, kandydatką Konfederacji do Sejmu, rozmawia Łukasz Perzyna
- Jak widzi Pani kwestię głosowania Polaków za granicą? Jak rozumiem, zwiększenie liczby komisji wyborczych to krok we właściwym kierunku chociaż nie załatwia sprawy?
- Pewnie, że należy podziękować za to, co już zrobiono. W swoim programie akcentuję jednak i będę o to w Sejmie walczyła, gdy zostanę wybrana, potrzebę dalszego zwiększenia liczby komisji wyborczych dla Polaków za granicą.
- Teraz jednak mamy ich tyle, ile ich otwarto. Co robić, apelować do dobrej woli członków komisji, żeby zdążyli głosy policzyć tak, aby się nie zmarnowały?
- Nie podzielam Pana ironii chociaż dziennikarz ma do niej prawo w ocenie sytuacji, zwłaszcza, gdy decydenci zawodzą, więc krytykować ich warto. Dokładnie tak jak Pan to ujął choć z lekkim przekąsem, trzeba się do dobrej woli odwoływać. Poważnie i bez sarkazmu. Warto zachęcać członków komisji wyborczych, żeby dołożyli wszelkich starań, by głosy Polaków z zagranicy okazały się ważne. Trzeba apelować do tych, co pomogą urny wozić: z punktów głosowania do komisji. Prywatnymi samochodami uda się to szybciej, a w USA wystarczy zarejestrować firmę kurierską, co następuje błyskawicznie, żeby członkom komisji pomóc. Tak samo wyborca, który ma samochód i starszych sąsiadów, co auta już nie prowadzą, a poruszanie się sprawia im problem - niech im zaproponuje podwózkę. Wierzę we wzajemną życzliwość Polaków, częściej u wyborców dotychczas się ona objawiała niż tych, na których głosowali.
- W tym wypadku chodzi o prawo Polaków do głosowania pod każdą szerokością i długością geograficzną?
- Szerzej warto to ująć: chodzi o prawo głosu Polaków na całej kuli ziemskiej, rozproszonych ale i żyjących jak w Chicago czy Toronto, Paryżu czy Londynie - pod każdą szerokością geograficzną. Idzie o coś więcej niż prawo do głosowania, ważne, ale do zrealizowania raz na cztery lata. Nam powinno na tym zależeć, żeby Polonia zyskała stały wpływ na losy kraju. Dostęp obywateli do informacji dotyczących głosowania powinien oczywiście stać się celem ponad podziałami. Ale do niego rola Polonii się nie ogranicza. Ponad podziałami politycznymi trzeba wspierać współpracę Polaków z kraju i z zagranicy. Cieszyliśmy się przecież ze zburzenia żelaznej kurtyny, do czego emigracja polska mocno się przyczyniła. Skoro jest pan dziennikarzem, to nie muszę Panu tłumaczyć roli, jaką odegrały Radio Wolna Europa, Głos Ameryki ani paryska "Kultura". Dziś środowiska emigracji mogą mieć równie dobroczynny wpływ na to, co się w kraju dzieje. Mowę nienawiści chcemy zamienić na mowę życzliwości, jestem przekonana, że to realne.
- Brzmi to zachęcająco ale jak to przekuć na język faktów politycznych?
- W moim projekcie politycznym, który zamierzam realizować, przewiduję wprowadzenie zasady, że 20 miejsc w 100-osobowym Senacie powinni obsadzić przedstawiciele wybierani przez Polaków z zagranicy. Nie widzę żadnych przeszkód, żeby tak się stało. Gdy senatorowie Polonii znajdą się w Senacie, nie będą w nim wyłącznie zasiadać, jak się ładnie mówi - tylko okażą się aktywni. Senat zgłaszać będzie własne projekty ustaw, co może robić, ale niestety czyni to sporadycznie.
- Dziś Polonia wybiera posłów, z okręgu warszawskiego, tego w którym Pani kandyduje. Jednak jeden z Pani rywali do mandatu, również prawnik Aleksander Pociej z Koalicji Obywatelskiej, proponuje, żeby Polacy z zagranicy stanowili odrębny okręg wyborczy w którym będą swoich przedstawicieli wybierać? Nie widzę tu sprzeczności z tym, co Pani mówi?
- Cieszy mnie to, dlatego powtarzam, że o prawo do głosu Polonii warto zabiegać ponad politycznymi podziałami. Był Pan obecny na dzisiejszej mojej konferencji na ten temat. Zauważył Pan przecież, że wśród jej uczestników znalazł się przedstawiciel Bezpartyjnych Samorządowców. Gdy rzecz jest warta poparcia, nie powinien tego utrudniać fakt, że kandyduję do Sejmu z Konfederacji z siedemnastego miejsca w okręgu obejmującym Warszawę i głosy Polonii, a mec. Pociej z dwudziestego, tyle, że z listy KO ale w okręgu tym samym a Bezpartyjni Samorządowcy jak Pan wie Polakom z zagranicy życzliwi też mają własną listę. Trudno, żeby wszyscy z jednej startowali, w poprzednim ustroju niczego dobrego ta zasada nie przyniosła. Nie musi być jednak konkurencji tam, gdzie w grę wchodzą sprawy wyższego rzędu. Powszechne realnie prawo głosu - to nie tylko sprawa Polaków z zagranicy. Także w kraju okazuje się ograniczane.
- W jaki sposób?
- Prawo wyborcze dzieli się na czynne i bierne, przepraszam, że przez chwilę przemawiam jak autorka podręczników prawa, które rzeczywiście napisałam. Ale warto przypominać o tym, co nam przysługuje. Nie zapominać o własnych prawach. To czynne - to prawo do głosowania. A bierne - do kandydowania. Wyraźnie się je ogranicza. Nie sprzyja prawdziwym rządom obywateli zasada, że trzeba zebrać 5 tys podpisów pod listą kandydatów do Sejmu. Ogranicza to możliwości nowych marek na scenie politycznej, takich jak Bezpartyjni Samorządowcy czy Konfederacja a faworyzuje partie od lat w Sejmie zasiedziałe, dysponujące aparatami partyjnymi, utrzymywanymi przez podatnika. To kolejna rzecz, którą warto zmienić.
- Chyba niełatwo, bo stanowi element systemu?
- Porywałam się już na rzeczy, które mi odradzano, ale udało się je z korzyścią dla ludzi załatwić. Wraz z mężem walczyliśmy - w imię zasady, że prawnik ma obowiązek bronić słabszego - o mieszkania zakładowe odebrane rodzinom hutników z Huty Warszawa w trakcie prywatyzacji zakładu. Uratowaliśmy 32 bloki hutnicze. Rozumie Pan, 32 budynki, niech Pan je przemnoży przez liczbę mieszkań i rodzin. Co więcej ta sprawa stała się kanwą wprowadzenia regulacji prawnych lepszych niż wcześniej obowiązujące.
- Sprawy Polonii trudniej się chyba załatwia... przez Ocean?
- Wcale nie tak, jak Pan mówi. Podam przykład z praktyki naszego działania, Światowego Kongresu Polaków. Jeden z rodaków zza Oceanu wrócił do Ojczyzny z pieniędzmi, które postanowił zainwestować...
- .... całkiem tak, jak ćwierć wieku temu apelował o to do Polonii ówczesny premier Jerzy Buzek?
- Dokładnie tak. I zainwestował te pieniądze w sanatorium w uzdrowiskowej miejscowości. Od podstaw je zbudował: nowoczesne, piękne. Ale długo nie dostawał pozwolenia, żeby ten zakład leczniczy uruchomić. Bo obok stało inne sanatorium, działało po staremu, czyli byle jak, ale miało swoich lobbystów, wpływających na lokalną władzę. Wzięliśmy się na sposób i załatwiliśmy sprawę bez awantur. Dowiedzieliśmy się, że lokalny włodarz położył rzeczywiste zasługi dla programu wymiany, obejmującego młodzież polonijną. Wybraliśmy się do niego, żeby podziękować, skoro naprawdę było za co. A przy okazji wskazaliśmy na nieuzasadnione przeszkody, stawiane przez biurokrację inwestorowi, powracającemu z pieniędzmi z zagranicy, tak jak do tego zachęcano. Przyczyniło się to do odmrożenia sytuacji. Nowe sanatorium już działa, dobrze służy ludziom, ich wypoczynkowi i zdrowiu.
-
Z Krystyną Krzekotowską, wiceprezes Światowego Kongresu Polaków, kandydatką Konfederacji do Sejmu, rozmawia Łukasz Perzyna
- Jak widzi Pani kwestię głosowania Polaków za granicą? Jak rozumiem, zwiększenie liczby komisji wyborczych to krok we właściwym kierunku chociaż nie załatwia sprawy?
- Pewnie, że należy podziękować za to, co już zrobiono. W swoim programie akcentuję jednak i będę o to w Sejmie walczyła, gdy zostanę wybrana, potrzebę dalszego zwiększenia liczby komisji wyborczych dla Polaków za granicą.
- Teraz jednak mamy ich tyle, ile ich otwarto. Co robić, apelować do dobrej woli członków komisji, żeby zdążyli głosy policzyć tak, aby się nie zmarnowały?
- Nie podzielam Pana ironii chociaż dziennikarz ma do niej prawo w ocenie sytuacji, zwłaszcza, gdy decydenci zawodzą, więc krytykować ich warto. Dokładnie tak jak Pan to ujął choć z lekkim przekąsem, trzeba się do dobrej woli odwoływać. Poważnie i bez sarkazmu. Warto zachęcać członków komisji wyborczych, żeby dołożyli wszelkich starań, by głosy Polaków z zagranicy okazały się ważne. Trzeba apelować do tych, co pomogą urny wozić: z punktów głosowania do komisji. Prywatnymi samochodami uda się to szybciej, a w USA wystarczy zarejestrować firmę kurierską, co następuje błyskawicznie, żeby członkom komisji pomóc. Tak samo wyborca, który ma samochód i starszych sąsiadów, co auta już nie prowadzą, a poruszanie się sprawia im problem - niech im zaproponuje podwózkę. Wierzę we wzajemną życzliwość Polaków, częściej u wyborców dotychczas się ona objawiała niż tych, na których głosowali.
- W tym wypadku chodzi o prawo Polaków do głosowania pod każdą szerokością i długością geograficzną?
- Szerzej warto to ująć: chodzi o prawo głosu Polaków na całej kuli ziemskiej, rozproszonych ale i żyjących jak w Chicago czy Toronto, Paryżu czy Londynie - pod każdą szerokością geograficzną. Idzie o coś więcej niż prawo do głosowania, ważne, ale do zrealizowania raz na cztery lata. Nam powinno na tym zależeć, żeby Polonia zyskała stały wpływ na losy kraju. Dostęp obywateli do informacji dotyczących głosowania powinien oczywiście stać się celem ponad podziałami. Ale do niego rola Polonii się nie ogranicza. Ponad podziałami politycznymi trzeba wspierać współpracę Polaków z kraju i z zagranicy. Cieszyliśmy się przecież ze zburzenia żelaznej kurtyny, do czego emigracja polska mocno się przyczyniła. Skoro jest pan dziennikarzem, to nie muszę Panu tłumaczyć roli, jaką odegrały Radio Wolna Europa, Głos Ameryki ani paryska "Kultura". Dziś środowiska emigracji mogą mieć równie dobroczynny wpływ na to, co się w kraju dzieje. Mowę nienawiści chcemy zamienić na mowę życzliwości, jestem przekonana, że to realne.
- Brzmi to zachęcająco ale jak to przekuć na język faktów politycznych?
- W moim projekcie politycznym, który zamierzam realizować, przewiduję wprowadzenie zasady, że 20 miejsc w 100-osobowym Senacie powinni obsadzić przedstawiciele wybierani przez Polaków z zagranicy. Nie widzę żadnych przeszkód, żeby tak się stało. Gdy senatorowie Polonii znajdą się w Senacie, nie będą w nim wyłącznie zasiadać, jak się ładnie mówi - tylko okażą się aktywni. Senat zgłaszać będzie własne projekty ustaw, co może robić, ale niestety czyni to sporadycznie.
- Dziś Polonia wybiera posłów, z okręgu warszawskiego, tego w którym Pani kandyduje. Jednak jeden z Pani rywali do mandatu, również prawnik Aleksander Pociej z Koalicji Obywatelskiej, proponuje, żeby Polacy z zagranicy stanowili odrębny okręg wyborczy w którym będą swoich przedstawicieli wybierać? Nie widzę tu sprzeczności z tym, co Pani mówi?
- Cieszy mnie to, dlatego powtarzam, że o prawo do głosu Polonii warto zabiegać ponad politycznymi podziałami. Był Pan obecny na dzisiejszej mojej konferencji na ten temat. Zauważył Pan przecież, że wśród jej uczestników znalazł się przedstawiciel Bezpartyjnych Samorządowców. Gdy rzecz jest warta poparcia, nie powinien tego utrudniać fakt, że kandyduję do Sejmu z Konfederacji z siedemnastego miejsca w okręgu obejmującym Warszawę i głosy Polonii, a mec. Pociej z dwudziestego, tyle, że z listy KO ale w okręgu tym samym a Bezpartyjni Samorządowcy jak Pan wie Polakom z zagranicy życzliwi też mają własną listę. Trudno, żeby wszyscy z jednej startowali, w poprzednim ustroju niczego dobrego ta zasada nie przyniosła. Nie musi być jednak konkurencji tam, gdzie w grę wchodzą sprawy wyższego rzędu. Powszechne realnie prawo głosu - to nie tylko sprawa Polaków z zagranicy. Także w kraju okazuje się ograniczane.
- W jaki sposób?
- Prawo wyborcze dzieli się na czynne i bierne, przepraszam, że przez chwilę przemawiam jak autorka podręczników prawa, które rzeczywiście napisałam. Ale warto przypominać o tym, co nam przysługuje. Nie zapominać o własnych prawach. To czynne - to prawo do głosowania. A bierne - do kandydowania. Wyraźnie się je ogranicza. Nie sprzyja prawdziwym rządom obywateli zasada, że trzeba zebrać 5 tys podpisów pod listą kandydatów do Sejmu. Ogranicza to możliwości nowych marek na scenie politycznej, takich jak Bezpartyjni Samorządowcy czy Konfederacja a faworyzuje partie od lat w Sejmie zasiedziałe, dysponujące aparatami partyjnymi, utrzymywanymi przez podatnika. To kolejna rzecz, którą warto zmienić.
- Chyba niełatwo, bo stanowi element systemu?
- Porywałam się już na rzeczy, które mi odradzano, ale udało się je z korzyścią dla ludzi załatwić. Wraz z mężem walczyliśmy - w imię zasady, że prawnik ma obowiązek bronić słabszego - o mieszkania zakładowe odebrane rodzinom hutników z Huty Warszawa w trakcie prywatyzacji zakładu. Uratowaliśmy 32 bloki hutnicze. Rozumie Pan, 32 budynki, niech Pan je przemnoży przez liczbę mieszkań i rodzin. Co więcej ta sprawa stała się kanwą wprowadzenia regulacji prawnych lepszych niż wcześniej obowiązujące.
- Sprawy Polonii trudniej się chyba załatwia... przez Ocean?
- Wcale nie tak, jak Pan mówi. Podam przykład z praktyki naszego działania, Światowego Kongresu Polaków. Jeden z rodaków zza Oceanu wrócił do Ojczyzny z pieniędzmi, które postanowił zainwestować...
- .... całkiem tak, jak ćwierć wieku temu apelował o to do Polonii ówczesny premier Jerzy Buzek?
- Dokładnie tak. I zainwestował te pieniądze w sanatorium w uzdrowiskowej miejscowości. Od podstaw je zbudował: nowoczesne, piękne. Ale długo nie dostawał pozwolenia, żeby ten zakład leczniczy uruchomić. Bo obok stało inne sanatorium, działało po staremu, czyli byle jak, ale miało swoich lobbystów, wpływających na lokalną władzę. Wzięliśmy się na sposób i załatwiliśmy sprawę bez awantur. Dowiedzieliśmy się, że lokalny włodarz położył rzeczywiste zasługi dla programu wymiany, obejmującego młodzież polonijną. Wybraliśmy się do niego, żeby podziękować, skoro naprawdę było za co. A przy okazji wskazaliśmy na nieuzasadnione przeszkody, stawiane przez biurokrację inwestorowi, powracającemu z pieniędzmi z zagranicy, tak jak do tego zachęcano. Przyczyniło się to do odmrożenia sytuacji. Nowe sanatorium już działa, dobrze służy ludziom, ich wypoczynkowi i zdrowiu.
- Ale nie sposób chyba interweniować w każdej szczegółowej sprawie, mentalność biurokratów trzeba zmieniać?
- Wolę mówić o urzędnikach, żeby nikogo nie obrazić. Wie Pan, że jestem wykładowcą prawa. U nas w Łazarskim mówimy, że nasza uczelnia kształci umysł i charakter. Staramy się formować jej absolwentów w ten sposób, żeby cechowała ich empatia. Nie tylko urzędnicy brużdżą tym ,co - jak Pan wspomniał - zgodnie z dawnym apelem premiera Buzka z pieniędzmi do Polski powracają. Polak z zagranicy założył tu firmę. Ale nie chcieli go zameldować w jego dawnym mieszkaniu, nasyłali kontrolerów, gdy w lokalu była tylko jego prawie stuletnia matka. Motorem tych nieprzyjaznych działań był administrator wspólnoty mieszkaniowej, nie urzędnik. Przewidzieliśmy więc termin kontroli, przyszliśmy tak, by nas z Kongresu Polaków zastano tam na miejscu: więcej już kontrolerzy starszej pani nie niepokoili. Znowu Pan powie, że to jednorazowa interwencja z happy-endem. Zgadzam się oczywiście, że trzeba kontrolerom uświadamiać, że mają obywatelom służyć a nie ich nękać. Mieszkańcom - że ich lokal to ich własność a administrator, z całym dla niego szacunkiem, nie jest panem i władcą tylko pełni wobec nich rolę usługową. Dla kogoś, co lata całe spędził w ustabilizowanych demokracjach szokiem się może wydać, że trzeba to tłumaczyć w Ojczyźnie dla której tyle dobrych uczuć zachowali.
- Ale przecież rolą Polonii nie jest tylko uświadamianie nam w kraju, jak powinno być?
- Oczywiście, że nie o to chodzi. W Polakach za granicą dostrzegam ogromny uśpiony potencjał. Jego wykorzystanie przyczyni się do podobnego przebudzenia w kraju. Na tym powinno nam wszystkim zależeć. Na pospolitym ruszeniu Polaków.
|