Menu nawigacyjne
strona glwna
kim jestem
program wyborczy
aktualnosci
galeria
o mnie w mediach
dla prasy
ksiega gosci
kontakt

Banery

Światowy Kongres Polaków

Łazarski

Banery bottom


Dalego od Europy - prawa lokatprów
Data dodania: 2015-11-20 22:30:34

Prawa lokatorów Daleko od Europy… Z Krystyną Krzekotowską rozmawia Ewa Adamczewska - Czy w Polsce łatwo być lokatorem? - W Polsce, w przeciwieństwie do rozwiniętych krajów Europy, ustawa o ochronie lokatorów, wbrew swej nazwie, nie chroni ich, a przynajmniej nie na takim poziomie jak to jest przyjęte w europejskich standardach. Nie wahałabym się nazwać sytuacji polskich lokatorów tragiczną. Na czym rzecz polega. Ochrona lokatora sprowadza się do dwóch instytucji jedna to dopuszczenie do rozwiązania umowy najmu wyłącznie w przypadkach wymienionych w ustawie, dokładnie w dwóch przypadkach, gdy najemca nie płaci czynszu przez określony czas, albo dewastuje lokal oraz jest uciążliwy dla sąsiadów, czyli zakłóca tzw. mir domowy. Jest jednak kilka instytucji, które nawet w takich drastycznych wypadkach osłaniają skrajny dramat jakim jest utrata dachu nad głową - przecież utrata dachu nad głową jest symbolem ostatecznej niedoli. Taką instytucją jest ochrona przed eksmisją w okresie zimowym oraz sądowy obowiązek orzekania w określonych przypadkach o przydzieleniu osobie eksmitowanej lokalu socjalnego. Ostatnio sytuacja lokatorów znacznie się pogorszyła. Ustawodawca bowiem, tę osłonę jaką jest lokal socjalny ograniczył. Wyeliminował ją w przypadkach sprawców przemocy domowej. Z tym można się jeszcze pogodzić, bo przecież chodzi tu o ochronę życia, a życie niewątpliwie jest większą wartością, niż ochrona prawa majątkowego. Wątpliwości budzi natomiast utrata prawa do lokalu socjalnego w przypadku osób zakłócających tzw. mir domowy. Często dotyczy to ludzi, którzy są uciążliwi dla sąsiadów nie ze swojej winy, ale z powodu np. choroby psychicznej, czy innych przyczyn. Jednak w te przyczyny nikt nie wnika i nie próbuje pomóc takim osobom. Mamy tu do czynienia z bezwzględnym i bezdusznym egzekwowaniem prawa. W naszej ustawie, z nazwy chroniącej lokatorów, mamy i inne zapisy, ich krzywdzące. Na przykład karygodne ograniczenie prawa do wstępowania w stosunek najmu. W krajach europejskich podstawową zasadą jest, że w stosunek najmu wstępują wszyscy członkowie rodziny. U nas też tak było za tzw. komuny. Za bliskich prawo uznawało wszystkie osoby związane węzłem wspólnego zamieszkiwania w danym lokalu i wspólnego gospodarstwa. Teraz gminy mieszkań nie budują, ale mogą je sprawnie odzyskiwać. Właśnie dzięki przepisom, które z grona bliskich wyeliminowały m.in. wnuków. To jest właśnie ta bezduszność stanowionego obecnie prawa. Nieistotny jest tzw. aspekt ludzki, że wnukowie opiekowali się dziadkami, że byli z nimi we wspólnym gospodarstwie. Wnukowie po śmierci dziadków trafiają na bruk, a gmina zyskuje lokal. Wprawdzie są jeszcze przepisy lokalne, w niektórych przypadkach łagodzące zapisy ustawy, jak uchwała Rady m. st. Warszawy, która za warunek uzyskania prawa najmu przyjmuje okres 7 lat wspólnego zamieszkiwania. Tylko co z tego, kiedy ten przepis jest nieznany większości urzędników, więc z niego nie korzystają. Na bezwzględność prawa wobec lokatorów, znacznie większą niż w krajach zachodniej Europy, nakłada się jeszcze, wręcz nieprawdopodobna znieczulica urzędów. Przypadki skrajnej obojętności wobec losu lokatorów są tak liczne, że można mówić o powszechności zjawiska. I, co dość symptomatyczne, okazuje się często, że jedynym bodźcem do pozytywnego rozwiązania sprawy jest nagłośnienie jej przez media. W działaniach naszego Stowarzyszenia na rzecz obrony praw lokatorów wiele pomagają nam dziennikarze, zwłaszcza z tvn 24 - pan Maciej Wróbel, pan Piotr Sawicki. Niedawno mieliśmy np. taką interwencję w sprawie eksmisji z inicjatywy gminy, rodziny z trójką maleńkich dzieci. Przedstawiciela gminy nie interesowało, co się stanie z tymi dziećmi, dla niego istotny był fakt, że jego zdaniem rodzina zajęła lokal samowolnie, co zresztą nie było zgodne z prawdą. Ze strony urzędników zresztą bardzo często mamy do czynienia ze skrajnie nieżyczliwą wykładnią prawa w stosunku no lokatorów. - Chyba nie tylko urzędników. W sprawach o eksmisje działają oni przeważnie na podstawie wyroków sądów. - No właśnie. Dziwi mnie, że sądy wydają takie wyroki, że sędziemu ręka nie zadrży, kiedy go podpisuje. Niestety, polskie sądy nie są wrażliwe na ludzkie dramaty powodowane eksmisją. Trzymają się litery prawa, a nie jego ducha. Dlatego uważam, że polskim sędziom potrzebna jest współpraca z kolegami z Unii Europejskiej, by mogli zapoznać się z europejskimi standardami, przyjrzeć się, jak podobne problemy są rozwiązywane w krajach o długoletniej tradycji demokratycznej. Chodzi bowiem nie tylko o dobrą znajomość prawa, które może być źle lub dobrze interpretowane, bo przecież nikt nie jest nieomylny. Chodzi o kwestię wrażliwości w podejściu do obywatela i jego problemów. Prawnik musi być tak jak lekarz, wrażliwy na ludzką krzywdę i cierpienie. I tak jak lekarz powinien się stale dokształcać. Sędziów i w ogóle pracowników szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości należałoby objąć obowiązkiem stałego dokształcania. Nie tylko dlatego, że przepisy, zwłaszcza w Polsce, są permanentnie zmieniane, co powoduje że nasze prawo jest chaotyczne i niespójne. Tak jak medycyna stale posuwa się do przodu, tak i w prawie dokonuje się postęp, mamy do czynienia z procesem jego demokratyzacji, powiedziałaby nawet humanizacji, przywiązywania coraz większej wagi do faktu, że przedmiotem działania prawa jest człowiek. Polskiemu wymiarowi sprawiedliwości daleko do standardów europejskich. Stąd tak ważne, by nasi prawnicy mieli kontakt z teorią i praktyką stosowania prawa w państwach zachodniej Europy. Wymiana poglądów, dokształcanie się pozwoliłyby im odnaleźć w gąszczu stale zmieniających się przepisów właściwą linię postępowania, dzięki czemu wymiar sprawiedliwości w odczuciu społecznym byłby sprawiedliwy nie tylko z nazwy. - W „starych” państwach UE prawnicy dokształcają się permanentnie? - Tak, mają takie możliwości, i to proszę sobie wyobrazić, także za pieniądze polskich podatników. Bo przecież Polska wpłaca swoją składkę do UE, a właśnie ze środków z budżetu unijnego utrzymywana jest Europejska Akademia Prawa z siedzibą w Trier w Niemczech. W tejże akademii trwa non stop międzynarodowa wymiana doświadczeń i dobrych praktyk. Kiedy Ministrem Sprawiedliwości w naszym kraju był Andrzej Kalwas resort podjął rozmowy, nieskromnie pochwalę się że przy moim udziale, z dyrektorem EAP Wolfgangiem Heuselem na temat możliwości szkoleń dla polskich prawników w Trier (akademia była gotowa organizować je w naszym ojczystym języku), a nawet otwarcia w Polsce oddziału Europejskiej Akademii Prawa. Niestety, minister Kalwas odszedł, sprawa upadła. Jednego z kolejnych ministrów sprawiedliwości też udało mi się zainteresować międzynarodowymi szkoleniami dla polskich prawników, ale i on nie zdążył… - Pani zdaniem polskie elity władzy za mało uwagi przywiązują do stanowienia i realizowania prawa? - W każdym razie zbytnich wysiłków w tym kierunku nie podejmują. Polsce potrzeba dobrych prawników. W Sejmie, Senacie, sądownictwie, prokuraturze, adwokaturze, organach samorządowych. Bez dobrych prawników nie będziemy mieli ani dobrych ustaw, ani właściwego ich przestrzegania z pożytkiem dla obywateli i właściwego wypełniania przez państwo jego funkcji zapisanych w Konstytucji. I jeszcze raz podkreślam – dobry prawnik musi nie tylko znać doskonale przepisy, ale odznaczać się społeczną wrażliwością. Nie potrzeba wielkich inwestycji. I tak przecież partycypujemy w unijnym budżecie. Wystarczy skorzystać z istniejących możliwości dokształcania polskich prawników, zapoznawania ich z europejskimi standardami oraz wdrażania do przestrzegania owych standardów. Ale nie mamy systemu, który zapewniałby permanentne, „umiędzynarodowione” szkolenie prawników, co z kolei zapewniłoby polskiemu obywatelowi prawną ochronę na europejskim poziomie. Także w kwestiach mieszkaniowych. - Tu, jak już Pani mówiła, mocno odstajemy od europejskich standardów. - Niestety. I zaczyna się to już na podstawowym poziomie. Gminy nie realizują jednego ze swoich podstawowych obowiązków, jakim jest zaspokajanie potrzeb mieszkaniowych osób uboższych, których nie stać na kupno mieszkania. Po pierwsze im to „wisi”, po drugie nie mają instrumentów do realizacji tego obowiązku, ponieważ państwo nie przekazuje im odpowiednich środków na ten cel. Więc trzeba gminy w jakimś sensie wziąć w obronę, bo tu winna jest polityka państwa w tym zakresie. W większości krajów zachodnich gminy w ogóle nie zajmują się budownictwem socjalnym, ale stwarzają warunki, żeby deweloperzy mogli budować takie lokale. Warto przy tym podkreślić, że te mieszkania socjalne, w przeciwieństwie do tego jak stanowią polskie przepisy, nie mogą być lokalami o obniżonym standardzie, co w naszej rzeczywistości najczęściej oznacza pomieszczenie bez żadnych wygód, urągające godności człowieka. W Europie zachodniej jest to ustawowo zakazane. W Polsce ludzie ubodzy są dodatkowo „karani” właśnie w ten sposób, że jeśli już jakimś cudem uda im się uzyskać lokal socjalny, najczęściej jest to jakaś nora, którą trudno nazwać mieszkaniem. Co jest zgodne z wyraźnym zapisem ustawy. Mam wrażenie, że w tym przypadku ustawodawcy „pomyliły się kierunki”. Zresztą w przypadku praw lokatorów to nie jedyny taki przypadek pomylenia „czarnego z białym” przez polskiego ustawodawcę. Wyraźnie to widać w kwestii eksmisji. W wielu krajach europejskich, np. w Niemczech przyjęto takie rozwiązanie prawne, w którym gmina może występować w roli tzw. interwenienta ubocznego. Ponadto sądy mają obowiązek powiadamiania gmin o toczących się sprawach eksmisyjnych, żeby zdążyły przygotować inny lokal, na wypadek jeśli zapadnie wyrok eksmisyjny. Chociaż eksmisje z powodu ubóstwa raczej się w Niemczech nie zdarzają. Jeżeli kogoś nie stać na płacenie za mieszkanie dostaje zasiłek. Na marginesie, u nas większość eksmisji dotyczy właśnie ludzi ubogich. Ale wracając do rozwiązań niemieckich – gmina występuje po stronie pozwanego, czyli osoby którą chcą wyrzucić na bruk. Natomiast w polskim prawie sytuacja jest odwrotna. Tak właśnie zapisano w naszych przepisach – gmina występuje jako interwenient w interesie powoda, właściciela który chce wyeksmitować lokatora. Nic tylko usiąść, śmiać się i płakać jednocześnie. - Nasze gminy nie mają lokali zastępczych i pieniędzy na ich budowanie. Znajdują jednak pieniądze na wynajmowanie firm eksmitujących ludzi z mieszkań komunalnych. Zdarza się, że sprzedają budynki razem z lokatorami. Dość powszechna jest też praktyka sprzedaży przez różne przedsiębiorstwa tzw. zbędnego majątku w postaci właśnie budynków mieszkalnych- dawnych mieszkań zakładowych. I wszystko w majestacie prawa. - Stan znieczulicy społecznej i sposób traktowania obywateli w Polsce jest straszny. I co najbardziej przerażające, znacznie się pogorszył w ostatnim dwudziestoleciu, nawet w stosunku do najcięższych stalinowskich czasów. W urzędach nie ma żadnej wrażliwości, skala tego zjawiska jest ogromna. Arogancja i bezduszność - to główna przyczyna tego dyskomfortu obywateli, jaki teraz się obserwuje. Urzędnicy i politycy mają służyć obywatelom, a nie ich dręczyć. To jest przerażające, że w XXI wieku mamy w sprawach mieszkaniowych wręcz średniowiecze, że sprzedaje się budynki razem z ich mieszkańcami, jak w średniowieczu ziemię razem z chłopami pańszczyźnianymi. Na Bielanach sprzedano w ten sposób 32 zakładowe bloki mieszkaniowe Huty Warszawa i kilka tysięcy mieszkających w nich rodzin. Władze dzielnicy widziały ich dramat, ale nie potrafiły znaleźć rozwiązania. I znowu nieskromnie się pochwalę, że mnie się to udało. Trzeba było jednak najpierw wytoczyć kilka tysięcy pozwów przeciw rządowi, by tam „na górze” ocknięto się, zdecydowano usiąść do stołu i porozmawiać. I wypracowano rozwiązanie – bloki wyprowadzono „z aportu” włożonego przez polski rząd do włoskiej spółki i przekazano spółdzielni mieszkaniowej. Hutnicy i ich rodziny nie trafili na bruk. To był wypadek bez precedensu, ale ja się na to odważyłam, właśnie dzięki znajomości postępowania zachodnich prawników w podobnych sprawach. Bo przecież chodzi o to, żeby ludzie nie musieli wychodzić na ulice, by dochodzić swoich praw. Trudne i najbardziej skomplikowane sprawy można rozwiązywać środkami prawnymi, bronić w ten sposób interesów pokrzywdzonych. Tylko prawników trzeba nauczyć, jak to robić. Ja miałam to szczęście, że mogłam zdobywać doświadczenie dzięki kontaktom z zachodnimi prawnikami. A polskim prawnikom, polskim sędziom nikt nie pomaga. Tak niewiele potrzeba, a tak trudno się tego dobić. Przecież naprawdę nie muszą rozgrywać się dantejskie sceny, kiedy przy eksmisjach ludzie kładą się na schodach, a policja siłą wyciąga ich z budynków. Działacze społeczni, broniący praw lokatorów nie musieliby narażać swego zdrowia w takich przepychankach, gdyby wreszcie politycy i rządzący zdecydowali się zająć poważnie problemem mieszkaniowym. - Teraz przed wyborami różne partie ogłaszają swoje prorodzinne programy. Praktycznie w żadnym nie ma konkretnych rozwiązań dotyczących mieszkań dla obywateli naszego kraju. A przecież ten przysłowiowy dach nad głową jest podstawą funkcjonowania rodziny. Z badań wynika, że około 70 proc. młodych Polaków wyjeżdżających za granicę czyni to z powodu braku mieszkania i perspektyw uzyskania go w dającej się określić przyszłości. - Oczywiście mieszkanie dla każdej rodziny, to nie jest łatwy problem do rozwiązania. Ale dlaczego kolejne ekipy rządzące nawet nie próbują się z nim zmierzyć. Dlaczego nie inicjują publicznej debaty na ten temat? A przecież mamy ekspertów, którzy mogliby wiele rzeczy podpowiedzieć. Owszem dyskutują oni w swoim gronie, ale ich głos się nie przebija, władza ich nie słucha. Nasze Polskie Stowarzyszenie Mieszkalnictwa, Budowy Miast, Urbanistyki i Ochrony Środowiska organizuje kongresy naukowe, panele wspólnie z Kongresem Budownictwa. Zapraszamy na nie przedstawicieli władz. Rzadko się zdarza, by nas zaszczycili swoją obecnością, zwłaszcza ci najważniejsi. Z naszych propozycji nie skorzystał dotąd nikt. - Dziękuję za rozmowę. dr Krystyna Anna Krzekotowska prawniczka, specjalizująca się w prawie cywilnym autorka licznych książek i poradników dotyczących prawa spółdzielczego i mieszkaniowego, działaczka społeczna, zaangażowana zwłaszcza w realizację idei państwa obywatelskiego. Wykładowczyni prawa na uczelniach polskich (m.in. na Uczelni Łazarskiego) i niemieckich. Dyrektor Międzynarodowego Instytutu Prawa i Mieszkalnictwa, wiceprezes Polsko-Niemieckiego Stowarzyszenia Prawników, wiceprezes Stowarzyszenia Obywatelskich Inicjatyw oraz współzałożyciel i Sekretarz Generalny Polskiego Stowarzyszenia Mieszkalnictwa, Budowy Miast,

Przejdź do aktualności
Facebook

Krystyna
Strona główna20+
Zaproszenia do grona znajomych
Wiadomości
Powiadomienia
Prywatność - skróty
Ustawienia konta

Zaproszenia do grona znajomych
Zobacz wszystkie
Zaproszenia do grona znajomych
Michael S. Waller
Gocking Hubert
Gabriela Bożena Romana Gorczyca jest wspólnym znajomym.
Osoby, które możesz znać
Zobacz wszystkie
Osoby, które możesz znać
Jason Lee Bowers
3 wspólnych znajomych
Marek Lekarski
1 wspólny znajomy
Grzegorz Dach
11 wspólnych znajomych
Badoo Muzyka
3 wspólnych znajomych
Polski · Prywatność · Regulamin · Pliki cookie · Reklama · Opcje wyświetlania reklam
·
Więcej
Facebook © 2015

Aktualności
Krystyna Krzekotowska dodała 4 nowe zdjęcia.
7 min ·

Prawa lokatorów
Daleko od Europy...
Z Krystyną Krzekotowską rozmawia Ewa Adamczewska
- Czy w Polsce łatwo być lokatorem?
- W Polsce, w przeciwieństwie do rozwiniętych krajów Europy, ustawa o ochronie lokatorów, wbrew swej nazwie, nie chroni ich, a przynajmniej nie na takim poziomie jak to jest przyjęte w europejskich standardach. Nie wahałabym się nazwać sytuacji polskich lokatorów tragiczną.
Na czym rzecz polega. Ochrona lokatora sprowadza się do dwóch instytucji jedna to dopuszczenie do rozwiązania umowy najmu wyłącznie w przypadkach wymienionych w ustawie, dokładnie w dwóch przypadkach, gdy najemca nie płaci czynszu przez określony czas, albo dewastuje lokal oraz jest uciążliwy dla sąsiadów, czyli zakłóca tzw. mir domowy. Jest jednak kilka instytucji, które nawet w takich drastycznych wypadkach osłaniają skrajny dramat jakim jest utrata dachu nad głową - przecież utrata dachu nad głową jest symbolem ostatecznej niedoli. Taką instytucją jest ochrona przed eksmisją w okresie zimowym oraz sądowy obowiązek orzekania w określonych przypadkach o przydzieleniu osobie eksmitowanej lokalu socjalnego.
Ostatnio sytuacja lokatorów znacznie się pogorszyła. Ustawodawca bowiem, tę osłonę jaką jest lokal socjalny ograniczył. Wyeliminował ją w przypadkach sprawców przemocy domowej. Z tym można się jeszcze pogodzić, bo przecież chodzi tu o ochronę życia, a życie niewątpliwie jest większą wartością, niż ochrona prawa majątkowego. Wątpliwości budzi natomiast utrata prawa do lokalu socjalnego w przypadku osób zakłócających tzw. mir domowy. Często dotyczy to ludzi, którzy są uciążliwi dla sąsiadów nie ze swojej winy, ale z powodu np. choroby psychicznej, czy innych przyczyn. Jednak w te przyczyny nikt nie wnika i nie próbuje pomóc takim osobom. Mamy tu do czynienia z bezwzględnym i bezdusznym egzekwowaniem prawa.
W naszej ustawie, z nazwy chroniącej lokatorów, mamy i inne zapisy, ich krzywdzące. Na przykład karygodne ograniczenie prawa do wstępowania w stosunek najmu. W krajach europejskich podstawową zasadą jest, że w stosunek najmu wstępują wszyscy członkowie rodziny. U nas też tak było za tzw. komuny. Za bliskich prawo uznawało wszystkie osoby związane węzłem wspólnego zamieszkiwania w danym lokalu i wspólnego gospodarstwa. Teraz gminy mieszkań nie budują, ale mogą je sprawnie odzyskiwać. Właśnie dzięki przepisom, które z grona bliskich wyeliminowały m.in. wnuków. To jest właśnie ta bezduszność stanowionego obecnie prawa. Nieistotny jest tzw. aspekt ludzki, że wnukowie opiekowali się dziadkami, że byli z nimi we wspólnym gospodarstwie. Wnukowie po śmierci dziadków trafiają na bruk, a gmina zyskuje lokal. Wprawdzie są jeszcze przepisy lokalne, w niektórych przypadkach łagodzące zapisy ustawy, jak uchwała Rady m. st. Warszawy, która za warunek uzyskania prawa najmu przyjmuje okres 7 lat wspólnego zamieszkiwania. Tylko co z tego, kiedy ten przepis jest nieznany większości urzędników, więc z niego nie korzystają.
Na bezwzględność prawa wobec lokatorów, znacznie większą niż w krajach zachodniej Europy, nakłada się jeszcze, wręcz nieprawdopodobna znieczulica urzędów. Przypadki skrajnej obojętności wobec losu lokatorów są tak liczne, że można mówić o powszechności zjawiska. I, co dość symptomatyczne, okazuje się często, że jedynym bodźcem do pozytywnego rozwiązania sprawy jest nagłośnienie jej przez media. W działaniach naszego Stowarzyszenia na rzecz obrony praw lokatorów wiele pomagają nam dziennikarze, zwłaszcza z tvn 24 - pan Maciej Wróbel, pan Piotr Sawicki. Niedawno mieliśmy np. taką interwencję w sprawie eksmisji z inicjatywy gminy, rodziny z trójką maleńkich dzieci. Przedstawiciela gminy nie interesowało, co się stanie z tymi dziećmi, dla niego istotny był fakt, że jego zdaniem rodzina zajęła lokal samowolnie, co zresztą nie było zgodne z prawdą. Ze strony urzędników zresztą bardzo często mamy do czynienia ze skrajnie nieżyczliwą wykładnią prawa w stosunku no lokatorów.
- Chyba nie tylko urzędników. W sprawach o eksmisje działają oni przeważnie na podstawie wyroków sądów.
- No właśnie. Dziwi mnie, że sądy wydają takie wyroki, że sędziemu ręka nie zadrży, kiedy go podpisuje. Niestety, polskie sądy nie są wrażliwe na ludzkie dramaty powodowane eksmisją. Trzymają się litery prawa, a nie jego ducha. Dlatego uważam, że polskim sędziom potrzebna jest współpraca z kolegami z Unii Europejskiej, by mogli zapoznać się z europejskimi standardami, przyjrzeć się, jak podobne problemy są rozwiązywane w krajach o długoletniej tradycji demokratycznej. Chodzi bowiem nie tylko o dobrą znajomość prawa, które może być źle lub dobrze interpretowane, bo przecież nikt nie jest nieomylny. Chodzi o kwestię wrażliwości w podejściu do obywatela i jego problemów.
Prawnik musi być tak jak lekarz, wrażliwy na ludzką krzywdę i cierpienie. I tak jak lekarz powinien się stale dokształcać. Sędziów i w ogóle pracowników szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości należałoby objąć obowiązkiem stałego dokształcania. Nie tylko dlatego, że przepisy, zwłaszcza w Polsce, są permanentnie zmieniane, co powoduje że nasze prawo jest chaotyczne i niespójne. Tak jak medycyna stale posuwa się do przodu, tak i w prawie dokonuje się postęp, mamy do czynienia z procesem jego demokratyzacji, powiedziałaby nawet humanizacji, przywiązywania coraz większej wagi do faktu, że przedmiotem działania prawa jest człowiek.
Polskiemu wymiarowi sprawiedliwości daleko do standardów europejskich. Stąd tak ważne, by nasi prawnicy mieli kontakt z teorią i praktyką stosowania prawa w państwach zachodniej Europy. Wymiana poglądów, dokształcanie się pozwoliłyby im odnaleźć w gąszczu stale zmieniających się przepisów właściwą linię postępowania, dzięki czemu wymiar sprawiedliwości w odczuciu społecznym byłby sprawiedliwy nie tylko z nazwy.
- W „starych" państwach UE prawnicy dokształcają się permanentnie?
- Tak, mają takie możliwości, i to proszę sobie wyobrazić, także za pieniądze polskich podatników. Bo przecież Polska wpłaca swoją składkę do UE, a właśnie ze środków z budżetu unijnego utrzymywana jest Europejska Akademia Prawa z siedzibą w Trier w Niemczech. W tejże akademii trwa non stop międzynarodowa wymiana doświadczeń i dobrych praktyk.
Kiedy Ministrem Sprawiedliwości w naszym kraju był Andrzej Kalwas resort podjął rozmowy, nieskromnie pochwalę się że przy moim udziale, z dyrektorem EAP Wolfgangiem Heuselem na temat możliwości szkoleń dla polskich prawników w Trier (akademia była gotowa organizować je w naszym ojczystym języku), a nawet otwarcia w Polsce oddziału Europejskiej Akademii Prawa. Niestety, minister Kalwas odszedł, sprawa upadła. Jednego z kolejnych ministrów sprawiedliwości też udało mi się zainteresować międzynarodowymi szkoleniami dla polskich prawników, ale i on nie zdążył...
- Pani zdaniem polskie elity władzy za mało uwagi przywiązują do stanowienia i realizowania prawa?
- W każdym razie zbytnich wysiłków w tym kierunku nie podejmują. Polsce potrzeba dobrych prawników. W Sejmie, Senacie, sądownictwie, prokuraturze, adwokaturze, organach samorządowych. Bez dobrych prawników nie będziemy mieli ani dobrych ustaw, ani właściwego ich przestrzegania z pożytkiem dla obywateli i właściwego wypełniania przez państwo jego funkcji zapisanych w Konstytucji. I jeszcze raz podkreślam - dobry prawnik musi nie tylko znać doskonale przepisy, ale odznaczać się społeczną wrażliwością. Nie potrzeba wielkich inwestycji. I tak przecież partycypujemy w unijnym budżecie. Wystarczy skorzystać z istniejących możliwości dokształcania polskich prawników, zapoznawania ich z europejskimi standardami oraz wdrażania do przestrzegania owych standardów. Ale nie mamy systemu, który zapewniałby permanentne, „umiędzynarodowione" szkolenie prawników, co z kolei zapewniłoby polskiemu obywatelowi prawną ochronę na europejskim poziomie. Także w kwestiach mieszkaniowych.
- Tu, jak już Pani mówiła, mocno odstajemy od europejskich standardów.
- Niestety. I zaczyna się to już na podstawowym poziomie. Gminy nie realizują jednego ze swoich podstawowych obowiązków, jakim jest zaspokajanie potrzeb mieszkaniowych osób uboższych, których nie stać na kupno mieszkania. Po pierwsze im to „wisi", po drugie nie mają instrumentów do realizacji tego obowiązku, ponieważ państwo nie przekazuje im odpowiednich środków na ten cel. Więc trzeba gminy w jakimś sensie wziąć w obronę, bo tu winna jest polityka państwa w tym zakresie. W większości krajów zachodnich gminy w ogóle nie zajmują się budownictwem socjalnym, ale stwarzają warunki, żeby deweloperzy mogli budować takie lokale. Warto przy tym podkreślić, że te mieszkania socjalne, w przeciwieństwie do tego jak stanowią polskie przepisy, nie mogą być lokalami o obniżonym standardzie, co w naszej rzeczywistości najczęściej oznacza pomieszczenie bez żadnych wygód, urągające godności człowieka. W Europie zachodniej jest to ustawowo zakazane. W Polsce ludzie ubodzy są dodatkowo „karani" właśnie w ten sposób, że jeśli już jakimś cudem uda im się uzyskać lokal socjalny, najczęściej jest to jakaś nora, którą trudno nazwać mieszkaniem. Co jest zgodne z wyraźnym zapisem ustawy. Mam wrażenie, że w tym przypadku ustawodawcy „pomyliły się kierunki".
Zresztą w przypadku praw lokatorów to nie jedyny taki przypadek pomylenia „czarnego z białym" przez polskiego ustawodawcę. Wyraźnie to widać w kwestii eksmisji. W wielu krajach europejskich, np. w Niemczech przyjęto takie rozwiązanie prawne, w którym gmina może występować w roli tzw. interwenienta ubocznego. Ponadto sądy mają obowiązek powiadamiania gmin o toczących się sprawach eksmisyjnych, żeby zdążyły przygotować inny lokal, na wypadek jeśli zapadnie wyrok eksmisyjny. Chociaż eksmisje z powodu ubóstwa raczej się w Niemczech nie zdarzają. Jeżeli kogoś nie stać na płacenie za mieszkanie dostaje zasiłek. Na marginesie, u nas większość eksmisji dotyczy właśnie ludzi ubogich. Ale wracając do rozwiązań niemieckich - gmina występuje po stronie pozwanego, czyli osoby którą chcą wyrzucić na bruk. Natomiast w polskim prawie sytuacja jest odwrotna. Tak właśnie zapisano w naszych przepisach - gmina występuje jako interwenient w interesie powoda, właściciela który chce wyeksmitować lokatora. Nic tylko usiąść, śmiać się i płakać jednocześnie.
- Nasze gminy nie mają lokali zastępczych i pieniędzy na ich budowanie. Znajdują jednak pieniądze na wynajmowanie firm eksmitujących ludzi z mieszkań komunalnych. Zdarza się, że sprzedają budynki razem z lokatorami. Dość powszechna jest też praktyka sprzedaży przez różne przedsiębiorstwa tzw. zbędnego majątku w postaci właśnie budynków mieszkalnych- dawnych mieszkań zakładowych. I wszystko w majestacie prawa.
- Stan znieczulicy społecznej i sposób traktowania obywateli w Polsce jest straszny. I co najbardziej przerażające, znacznie się pogorszył w ostatnim dwudziestoleciu, nawet w stosunku do najcięższych stalinowskich czasów. W urzędach nie ma żadnej wrażliwości, skala tego zjawiska jest ogromna. Arogancja i bezduszność - to główna przyczyna tego dyskomfortu obywateli, jaki teraz się obserwuje. Urzędnicy i politycy mają służyć obywatelom, a nie ich dręczyć. To jest przerażające, że w XXI wieku mamy w sprawach mieszkaniowych wręcz średniowiecze, że sprzedaje się budynki razem z ich mieszkańcami, jak w średniowieczu ziemię razem z chłopami pańszczyźnianymi. Na Bielanach sprzedano w ten sposób 32 zakładowe bloki mieszkaniowe Huty Warszawa i kilka tysięcy mieszkających w nich rodzin. Władze dzielnicy widziały ich dramat, ale nie potrafiły znaleźć rozwiązania. I znowu nieskromnie się pochwalę, że mnie się to udało. Trzeba było jednak najpierw wytoczyć kilka tysięcy pozwów przeciw rządowi, by tam „na górze" ocknięto się, zdecydowano usiąść do stołu i porozmawiać. I wypracowano rozwiązanie - bloki wyprowadzono „z aportu" włożonego przez polski rząd do włoskiej spółki i przekazano spółdzielni mieszkaniowej. Hutnicy i ich rodziny nie trafili na bruk. To był wypadek bez precedensu, ale ja się na to odważyłam, właśnie dzięki znajomości postępowania zachodnich prawników w podobnych sprawach. Bo przecież chodzi o to, żeby ludzie nie musieli wychodzić na ulice, by dochodzić swoich praw. Trudne i najbardziej skomplikowane sprawy można rozwiązywać środkami prawnymi, bronić w ten sposób interesów pokrzywdzonych. Tylko prawników trzeba nauczyć, jak to robić. Ja miałam to szczęście, że mogłam zdobywać doświadczenie dzięki kontaktom z zachodnimi prawnikami. A polskim prawnikom, polskim sędziom nikt nie pomaga. Tak niewiele potrzeba, a tak trudno się tego dobić. Przecież naprawdę nie muszą rozgrywać się dantejskie sceny, kiedy przy eksmisjach ludzie kładą się na schodach, a policja siłą wyciąga ich z budynków. Działacze społeczni, broniący praw lokatorów nie musieliby narażać swego zdrowia w takich przepychankach, gdyby wreszcie politycy i rządzący zdecydowali się zająć poważnie problemem mieszkaniowym.
- Teraz przed wyborami różne partie ogłaszają swoje prorodzinne programy. Praktycznie w żadnym nie ma konkretnych rozwiązań dotyczących mieszkań dla obywateli naszego kraju. A przecież ten przysłowiowy dach nad głową jest podstawą funkcjonowania rodziny. Z badań wynika, że około 70 proc. młodych Polaków wyjeżdżających za granicę czyni to z powodu braku mieszkania i perspektyw uzyskania go w dającej się określić przyszłości.
- Oczywiście mieszkanie dla każdej rodziny, to nie jest łatwy problem do rozwiązania. Ale dlaczego kolejne ekipy rządzące nawet nie próbują się z nim zmierzyć. Dlaczego nie inicjują publicznej debaty na ten temat? A przecież mamy ekspertów, którzy mogliby wiele rzeczy podpowiedzieć. Owszem dyskutują oni w swoim gronie, ale ich głos się nie przebija, władza ich nie słucha. Nasze Polskie Stowarzyszenie Mieszkalnictwa, Budowy Miast, Urbanistyki i Ochrony Środowiska organizuje kongresy naukowe, panele wspólnie z Kongresem Budownictwa. Zapraszamy na nie przedstawicieli władz. Rzadko się zdarza, by nas zaszczycili swoją obecnością, zwłaszcza ci najważniejsi. Z naszych propozycji nie skorzystał dotąd nikt.
- Dziękuję za rozmowę.
dr Krystyna Anna Krzekotowska prawniczka, specjalizująca się w prawie cywilnym autorka licznych książek i poradników dotyczących prawa spółdzielczego i mieszkaniowego, działaczka społeczna, zaangażowana zwłaszcza w realizację idei państwa obywatelskiego. Wykładowczyni prawa na uczelniach polskich (m.in. na Uczelni Łazarskiego) i niemieckich.
Dyrektor Międzynarodowego Instytutu Prawa i Mieszkalnictwa, wiceprezes Polsko-Niemieckiego Stowarzyszenia Prawników, wiceprezes Stowarzyszenia Obywatelskich Inicjatyw oraz współzałożyciel i Sekretarz Generalny Polskiego Stowarzyszenia Mieszkalnictwa, Budowy Miast,